biniobill
1322

Ikar leci w kosmos. Tragiczni poprzednicy Gagarina.

Jurij Gagarin był pierwszym człowiekiem w kosmosie. To wiemy ze szkoły. Czy aby na pewno on był pierwszy? Niekoniecznie. Pomijając sympatyczną scenę z filmu „Żywot Briana” Monty Pythona, gdy główny bohater został porwany przez kosmitów, istnieją wskazówki na to, że przed radzieckim pilotem w przestrzeń kosmiczną poleciało wiele osób. Misje kończyły się niepowodzeniem, dlatego wstydliwie wymazywano bohaterów z historii. Zostawali kosmonautami widmami.
Przenieśmy się do 12 kwietnia 1961 r. Mamy poranek, słońce rozświetla kosmodrom Bajkonur na kazachskim stepie. Jest godzina 6.00 rano. Syn robotnika i kołchoźnicy, młody pilot Jurij Gagarin siedzi w ciasnej kabinie statku Wostok 3KA. Niewielka kulka jest wczepiona do rakiety Wostok 8K72K. Za chwilę nastąpi odpalenie.

To kulminacja dotychczasowych etapów największego wyścigu w historii ludzkości – wyścigu kosmicznego. Po II wojnie światowej świat jest podzielony na dwa bloki – Zachód, któremu przewodzą USA, oraz kraje „sprawiedliwości społecznej”, któremu przewodzi ZSRR. Dwa supermocarstwa są w gorączkowym pośpiechu. Każde chce być przed rywalem w kolejnym krokach podboju kosmosu.

Sowieci wyprzedzają Amerykanów. 4 października 1957 r. wystrzeliwują Stputnika 1, pierwszego w historii sztucznego satelitę Ziemi. Po niecałym miesiącu w kosmos leci Sputnik 2, który jako pierwszy wyniósł na orbitę okołoziemską żywe zwierzę, psa Łajkę.

Presja i pośpiech
Amerykanie są wściekli, muszą zwiększyć obroty. Wysłanie człowieka w kosmos jest sprawą priorytetową. Kluczowe zagadnienia w badaniach naukowych to presja i pośpiech. Konkurenci mogą przecież w każdej chwili wysłać swojego człowieka. Nieliczący się z kosztami, także ludzkimi, reżim komunistyczny i w tym przypadku wyprzedza USA.

Mamy zatem godz. 6.07. Gagarin zostaje wystrzelony. Od razu ociera się o śmierć. Maksymalna zaplanowana wysokość lotu to 230 km, ale usterka zasilania anteny układu sterowania drugiego stopnia rakiety nośnej sprawia, że silnik zostaje wyłączony za późno i Wostok 1 wznosi się na wysokość 327 km. To oznacza, że w przypadku awarii silników hamujących, rzecz zwyczajna, wróciłby do atmosfery nie wcześniej jak po dwóch tygodniach, tymczasem system podtrzymywania życia zaplanowano tak, żeby działał maksymalnie dziesięć dni.
Potem w trakcie niemal dwugodzinnego lotu pojawia się kilka problemów, łącznie z koniecznością katapultowania, co potem sowieci skrzętnie ukrywają, ponieważ powrót kosmonauty w statku jest warunkiem koniecznym do uznania osiągniętych rekordów (prędkości, wysokości i długości lotu) przez Międzynarodową Federację Lotniczą.
Gagarin ląduje o godz. 7.55 czasu lokalnego na skraju wsi Smiełkowka, kilka kilometrów w zachód od miasta Engels w obwodzie saratowskim. Pierwszymi osobami, które zobaczyły kosmonautę były żona i wnuczka gajowego, które właśnie pieliły ziemniaki. Myśląc, że mają do czynienia z imperialistycznym szpiegiem, przed którymi przestrzegają władze, wpadają w panikę i uciekają.

Gratulacje od I sekretarza
Co ciekawe, już o godz. 7.00 wiadomość o locie Gagarina podaje Radio Moskwa. Najwyraźniej władze są przekonane, że misja się powiedzie. Po przewiezieniu do Engels pilot odbiera telefoniczne gratulacje od Nikity Chruszczowa i Leonida Breżniewa. Rusza machina propagandowa. Gagarin zjeżdża niemal cały świat, nawet w USA jest witany jak bohater.

Rosjaninowi towarzyszy szeroki uśmiech, który stanie się jego znakiem rozpoznawczym. Radość jest niekłamana. Został oficjalnie pierwszym człowiekiem kosmosie. Teraz już wiemy, że pierwszym, który przeżył. Czy również właśnie dlatego tak się cieszy?

Przed Gagarinem było wielu, którzy nie mieli tyle szczęścia. Kto był pierwszy? Tu kwestia pozostaje sporna. Przyjęto, że przestrzeń kosmiczną wyznacza linia Kármána biegnąca ok. 100 km powyżej Ziemi. Mimo to warto wspomnieć anonimowego mężczyznę, który wprawdzie jej nie przekroczył, ale i tak należy mu się miejsce na historii kosmonautyki. To jedna z ofiar nazistowskiego eksperymentu naukowego.
Jurij Gagarin jest oficjalnie pierwszym człowiekiem w kosmosie.

Podczas II wojny światowej Niemcy przeprowadzali wiele barbarzyńskich eksperymentów, chcąc sprawdzić wytrzymałość ludzkiego organizmu. Nie musieli szukać kandydatów, wybierali więźniów obozów koncentracyjnych. Do badania wpływu lotu kosmicznego na ciało człowieka, które przeprowadzono w 1942 r. w obozie w Dachau, 19 lat przed lotem Gagarina, wybrano ponad 200 więźniów. Około 80 nie przeżyło eksperymentu.

Ofiara eksperymentu
Pierwszym człowiekiem, który teoretycznie znalazł się w stratosferze, był niewymieniony z nazwiska kupiec narodowości żydowskiej. W raporcie przesłanym szefowi SS Heinrichowi Himmlerowi odnotowano, że „krzepniecie krwi nie występuje jeszcze na wysokości 21 km”. Na podstawie badań oceniono też, że „w samolocie zaopatrzonym w kabinę ciśnieniową nie istnieje teoretycznie dla człowieka żadna granica w osiąganiu dowolnej wysokości wzniesień”.

„Badania” naukowe były prowadzone pod nadzorem prof. Hubertusa Strugholda, którego Amerykanie wywieźli po wojnie do USA, gdzie współtworzył program lotów kosmicznych Apollo. Naturalnie nader skromnie, w trosce by oszczędzić przykrości opinii publicznej, ukrywano doświadczenia z obozów koncentracyjnych „ojca medycyny kosmicznej”. Te wypłynęły później.

Doświadczenia nazistowskich naukowców, z których wielu było zbrodniarzami, bez najmniejszych skrupułów wykorzystywały naturalnie obie strony, także sowieci. Bez ich wiedzy, zdobytej kosztem niewyobrażalnych cierpień setek więźniów, opracowywanie kabin ciśnieniowych czy skafandrów wysokościowych trwałoby znacznie dłużej i mogło kosztować porażkę w wyścigu kosmicznym.

Pierwsze pogłoski o nieszczęśnikach, ofiarach tego wyścigu, po stronie rosyjskiej pojawiały się już w latach 50. Oczywiście nigdy nie zostały potwierdzone, co otworzyło drogę spekulacjom i powstawaniu teorii spiskowych. Przejście przez ten gąszcz plotek nie jest łatwe, ale za to niezwykle pasjonujące. Przyjrzyjmy się najciekawszym.

Materiał dla plotek
W 1959 r. w radzieckim magazynie „Ogoniok” ukazał się artykuł o lotach na dużych wysokościach. Uzupełniono go zdjęciami inżynierów i osób w skafandrach, choć akurat lotniczych, a nie kosmicznych. Podano nawet nazwiska lotników – Piotra Dołgowa, Iwana Kaczura i Aleksieja Graczowa.

Pojawiły się opinie, że wymienieni w artykule oficerowie są faktycznie kosmonautami. Cała trójka zresztą wkrótce zginęła. Dołgow podczas nieudanego skoku spadochronowego z gondoli balonu stratosferycznego Wołga na wysokości ponad 28,6 km, gdy jego kombinezon uległ rozhermetyzowaniu.

W podobnych okolicznościach wkrótce zginęli Kaczur i Graczow. Wersję o ich rzekomym kosmicznym locie obalił były skoczek spadochronowy Aleksiej Belokonow, który znał zabitych lotników. Także radzieckie gazety „Izwiestija” i „Krasnaja Zwiezda” zdementowały te sensacje, publikując w 1963 r. aktualne fotografie kilku osób z listy, w tym Kaczura i Graczowa, choć to akurat żaden dowód, bo wiadomo, że Moskwa celuje we wszelkich fałszerstwach i mistyfikacjach.
Pojawiały się nowe opowieści, które podsycały plotki. W grudniu 1959 r. włoska agencja informacyjna Continentale podała, że ZSRR prowadzi nieoficjalne próby kosmiczne. Miał o tym donieść tajemniczy wysoki rangą czeski dyplomata.

Jednym z wystrzelonych w kosmos w przebudowanej rakiecie R-5A miał być pilot o nazwisku Aleskiej Lidowski, który zginął podczas misji przeprowadzonej w listopadzie 1957 r. Fatalnie miały się też zakończyć misje z udziałem kolejnych pilotów o nazwiskach Andriej Mitkow, Siergiej Szyborin i Maria Gromowa.
W tym samym roku niemiecki pionier techniki rakietowej Hermann Oberth ujawnił, że w na początku 1958 r. widział na własne oczy próbę lotu suborbitalnego w kosmodromie Kapustin Jar w obwodzie astrachańskim w ZSRR. Również ona miała zakończyć się śmiercią pilota. Fizyk nie przedstawił jednak żadnego dowodu na prawdziwość swoich słów.

Tajemniczy pilot
W 1962 r., a więc już po locie Gagarina, Agencja Reutera przedstawiła relację oficera amerykańskich sił powietrznych, który przekonywał, że w maju 1960 r., czyli przed misją Wostok 1, doszło do katastrofy radzieckiego pojazdu kosmicznego z pilotem o nazwisku Zawodowskij na pokładzie. Po upadku ZSRR okazało się, że osoba taka faktycznie istniała, służyła jako pilot eksperymentalny w Instytucie Medycyny Lotniczej i Kosmicznej i była związana z radzieckim programem rakietowym.

Agencja AP podała natomiast, że kilka miesięcy po domniemanej śmierci Zawodowskiego w kosmodromie Bajkonur miało dojść do eksplozji pojazdu pilotowanego przez Piotra Dołgowa. Nie wiadomo jednak, czy do katastrofy doszło przed czy po ewentualnym przekroczeniu linii Kármána. Bardziej wiarygodna wydaje się jednak wersja, że Dołgow zginął później podczas skoku spadochronowego.

Niezwykle interesujące świadectwa przedstawiali włoscy bracia Achilles i Gian Judica-Cordiglia. Amatorzy zajmujący się krótkofalarstwem z Turynu twierdzili, że mają nagrania zarówno z oficjalnych jak i tajnych radzieckich misji kosmicznych.

Swoją stację nasłuchową bracia zbudowali na podstawie zdjęć aparatury nasłuchowej NASA, które znaleźli w czasopismach naukowych. Wykorzystali m.in. wojskowe anteny radiowe, które kupili od wycofujących się z Turynu oddziałów amerykańskich, stacjonujących w tym mieście od czasu zakończenia II wojny światowej. Łącznie na części wydali 30 dolarów, co ciekawe, stacja nasłuchowa NASA kosztowała 15 mln dolarów...

SOS z kosmosu
Po tym jak 5 października 1957 r. ok. godz. 17.40 przechwycili sygnał Sputnika 1, już regularnie prowadzili nasłuchy. Pod koniec listopada 1960 r. mieli zarejestrować sygnał SOS pochodzący z kosmosu.

– Oceniliśmy, że to desperacki apel o pomoc, być może skierowany do Amerykanów. Po chwili sygnał ustał. Pamiętam, że 2 grudnia radzieckie władze ogłosiły, że wystrzelono Sputnika VI, ale kontakt z nim zaraz się urwał – opowiadał Gian.

Faktycznie, Sputnik VI oficjalnie miał na pokładzie żywe istoty, ale Moskwa twierdziła, że były to dwa psy. Wydaje się nader mało prawdopodobne, by czworonogi nadały sygnał SOS.

Sygnał mający świadczyć o śmierci w przestrzeni kosmicznej odebrano również 1 lutego 1958 r. Pochodził od pilota o nazwisku Siergiej Szyborin, który realizował lot suborbitalny. Co ciekawe, historycy nie znaleźli nikogo takiego wśród związanych z sowieckim programem kosmicznym ani z Instytutem Medycyny Lotniczej i Kosmicznej.

Agonia
Kolejny nieszczęśnik nagrany przez braci, Andriej Mietkow, miał zginąć 1 stycznia 1959 r. Przed lotem Gagarina Judica-Cordiglia odnotowali jeszcze kilka sygnałów. 2 lutego o godz. 22.50 lutego 1961 r. zarejestrowali pochodzący już z orbity odgłos monitoringu pracy serca, który zamarł po kilku minutach. Kardiolog prof. Achille Dogliotii, z którym się skontaktowali, potwierdził, że rzeczywiście mogą to być odgłosy umierającego człowieka.

Po upadku ZSRR odtajniono część dokumentów, które potwierdziły, że faktycznie wystrzelono wówczas sondę i że z powodu awarii pozostała ona na orbicie okołoziemskiej, ale nie wskazano, czy na pokładzie pojazdu znajdowała się jakaś żywa istota. To jednak jeszcze niczego nie przesądza, bo wiadomo jak wielką wagę sowiecki reżim przykładał do tajemnicy...


Włoscy bracia odebrali jeszcze kilka sygnałów. Jeden był szczególnie wstrząsający, to domniemany zapis ostatnich chwil życia kosmonautki o imieniu Ludmiła. Nagranie pochodzi z 1963 r., czyli po misji Gagarina.

„Rozpoczyna się transmisja. Czterdzieści jeden. Tak. Czuję gorąco. Gorąco – wszystko… wszystko jest gorące. Widzę ogień! Ogień! Trzydzieści dwa. Czy się rozbiję? Tak, tak – czuję ciepło. Słucham. Czuję gorąco. Będę ponownie wchodzić. Jest gorąco”. Następnie sygnał milknie. Najpewniej kosmonautka widmo spłonęła podczas ponownego wchodzenia do atmosfery.
październiku 1961 r. Judica-Cordiglia zarejestrowali, jak pojazd z pasażerem na pokładzie zbacza z kursu i odlatuje od Ziemi, by nigdy na nią nie powrócić. Moskwa przemilczała także zagładę trzyosobowego lotu z 1962 r. Na pokładzie znajdował się m.in. Aleksiej Biełkoniew, który miał powiedzieć tuż przed śmiercią: „Jest coraz gorzej. Zwalniamy. Świat nigdy się o nas nie dowie!”. Wiedział, że zostanie wymazany z historii...

Przerwali nasłuch
Nagraniami włoskich braci zainteresowała się CIA i być może także KGB. W obawie o swoje życie Judica-Cordiglia przerwali nasłuch. Zresztą pojawiały się wątpliwości co do autentyczności ich nagrań. Udowodniono m. in., że w niektórych przypadkach domniemani eksperci używają niefachowego słownictwa. Tym niemniej, jest świadectwo Michaiła Rudenki, inżyniera, który pracował przy próbach wysłania człowieka w kosmos. Przyznał on, że Iwanów Iwanowiczów wystrzelonych w kosmos przed Gagarinem było wielu.

Ciekawy jest przypadek Władimira Iljuszyna, syna słynnego projektanta samolotów Siergieja Iljuszyna. Ten pilot oblatywacz miał nie tylko polecieć w kosmos przed Gagarinem, ale przeżyć misję i wrócić na Ziemię. Dlaczego więc historia milczy o jego domniemanym wyczynie?

Do lotu orbitalnego miało dość 7 kwietnia 1961 r., pięć dni przed misją Wostok 1. Plotka głosi, że pojazd miał problemy techniczne i obsługa naziemna ściągnęła go po zaledwie trzech okrążeniach Ziemi. Pojazd wylądował w Chinach gdzie kosmonauta został zatrzymany, bo choć w obu krajach – ZSRR i ChRL – panował reżim komunistyczny, przyjaźni między nimi nie było.

Moskwa rzekomo wolała nie ujawniać incydentu i szybko wysłała w kosmos kolejnego pilota, właśnie Gagarina. Co ciekawe, Iljuszyn faktycznie spędził pewien czas w Chinach, ale oficjalnie przechodził rekonwalescencję po „wypadku samochodowym”. Nasuwa się oczywista wątpliwość, po co Rosjanie mieliby wysyłać swojego oficera na dwuletnie leczenie właśnie do Chin?
Historia milczy o wielu anonimowych bohaterach podboju kosmosu (fot. NASA)

Kolejne wątpliwości
Sprawa jest znacznie bardziej zagmatwana. Nasuwają się kolejne pytania. Dlaczego pojazd Iljuszyna miałby tak długo pozostawać w przestrzeni kosmicznej, skoro misję Gagarina od początku zaplanowano tak, by jego pojazd wykonał tylko jedno okrążenie Ziemi. Najpewniej cała historia jest wymysłem Dennisa Ogdena, moskiewskiego korespondenta brytyjskiej komunistycznego dziennika „Daily Worker”.

Radziecki dezerter Leonid Władimirow, który pracował jako inżynier i utrzymywał osobiste kontakty z Iljuszynem w latach 60. ubiegłego wieku, potwierdził, że pilot przechodził w Hangzhou rehabilitację pod okiem specjalistów od tradycyjnej medycyny chińskiej. Taką wersję przedstawiła też w 2005 r. „Komsomolska Prawda”. Sam zmarły w 2010 r. Iljuszyn nigdy nie potwierdził rewelacji o swoim rzekomym locie orbitalnym.

Nie wiadomo, ile było ofiar radzieckiego programu kosmicznego. Ilu kosmonautów widm poniosło śmierć w wyniku szwankującego sprzętu i presji wywieranej przez komunistyczne władze, by wyprzedzić USA. Nie tylko kosmos ma bowiem tajemnice, ale też dzieje prób jego podboju przez człowieka.

Buzz Aldrin, amerykański kosmonauta, zawsze twierdził, że podczas misji Apollo 11 miał na księżycu kontakt z pozaziemskimi formami życia. Został on ostatnio przebadany przy użyciu nowoczesnego wariografu w firmie BioAcoustic Biology. Sharry Edwards ocenił, że test wykazał, iż Aldrin jest pewny swojego kontaktu z UFO, choć jego umysł „nie potrafi logicznie wytłumaczyć” tego zjawiska. Eksperci ocenili, że jego relacja jest „kompletnie przekonująca”. Także inni kosmonauci, Al Worden, Edgar Mitchell czy Gordon Cooper zeznali, że podczas swoich lotów w kosmos mieli kontakt z Obcymi...
źródło: portal tvp.info
biniobill
Czy rzeczywiście Gagarin był pierwszym człowiekiem w kosmosie?